Kiedy już zamienimy wszystkie drzewa na banknoty

Lasów mamy ciągle dużo a pojemność dysków twardych i zdolności obliczeniowe systemów informatycznych stale rosną. Niezależnie zatem od tego,  czy pieniądz wyobrazimy sobie w formie banknotów, które wedle tezy Redaktora Wosia można drukować w dowolnej ilości, czy tylko zapisów na kontach księgowych, którymi, wedle tej samej tezy, można swobodnie manipulować, pieniądz jako symbol faktycznie nie może się skończyć. Każdy, przede wszystkim rządy, kto ma prawo jego swobodnej emisji może sobie pieniądza wyprodukować dowolną ilość. To, że prawo emisji pieniądza zastrzegły sobie władze państwowe i czynią to za pośrednictwem zależnych od siebie banków centralnych każe się jednak nad problemem ilości pieniądza chwilkę zastanowić. 

Wielu z nas w latach młodości oddawało się pasji kolekcjonowania. Zbierało się przedmioty przeróżne: znaczki pocztowe (to raczej arystokracja), puszki po piwie, naklejki, pocztówki,  zagraniczne monety, żołnierzyki, resoraki, płyty (to już później), muszle, kamienie, odznaki i ordery. Niektóre rzeczy zbierało się łatwo, inne trudniej, niektóre kolekcje obejmowały wiele przedmiotów, inne były skromne, niektóre egzemplarze przedmiotów były łatwe do zdobycia, pozyskanie innych graniczyło z cudem. Tak czy owak w pasji kolekcjonowania chodziło o to, aby przedmioty w kolekcji były unikalne – tylko wtedy w oczach kolegów cała kolekcja warta była zainteresowania. Czasem ktoś pozyskał wyjątkowo rzadki egzemplarz i bywało, że wymieniał go na wiele innych, mniej rzadkich egzemplarzy. Czasem ktoś długo odmawiał sobie Gumy Donald aby za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze uzyskać od kogoś, kto akurat pieniędzy potrzebował przedmiot, którego do kolekcji bardzo mu brakowało. Czasem zmieniały się zainteresowania i całe zbiory przechodziły z rąk do rąk wymieniane na inne zbiory. Kwitł handel wymienny i ten za pieniądze. Realizowały się nasze marzenia i indywidualne preferencje.

Sam oddawałem się pasji kolekcjonowania monet. Nie było łatwo, bo ani rodziny za granicą, ani znajomych, którzy często poza granice wyjeżdżali; co najwyżej do Czechosłowacji albo NRD. Prawda. Miałem Wujka, który budował rurociąg „Przyjaźń” ale radzieckich monet było wtedy „na rynku” sporo. No i dobrego kumpla, który miał rodzinę w Ameryce i dzielił się ze mną amerykańskimi i kanadyjskimi centami. Był jednak w naszym gronie koleś – prawdziwy szczęściarz. Miał ojca, który z jakiegoś powodu wyjechał do Japonii i przywiózł kilka japońskich jenów. To było święto – oglądaliśmy jak duchy z innego świata bojąc się upuścić bo a nuż zniknie. Pamiętam transakcję, w której za jedną japońską monetę, nie mam pojęcia o jakiej nominalnej wartości, z rąk do rąk przeszło kilka arabskich – też rzadkich, ale kontrakty w Libii były jednak powszechniejsze niż wyjazdy do Japonii. Koleś – bogacz. Każdy z nas chciał mieć choć jedną japońską monetę i był gotów poświęcić w zamian sporo; również kilka innych rzadkich egzemplarzy, których akurat bogaczowi brakowało. I trochę mu to bogactwo w głowie zawróciło. Poprosił ojca, aby przy następnej wizycie przywiózł mu tych monet więcej a rodziciel, chcąc spełnić prośbę pierworodnego wrócił z woreczkiem drobniaków o tym samym nominale. Ci z nas, którzy jeszcze japończyków nie mieli coś tam wymienili ale kurs jena spadał na łeb na szyję i w końcu bogacz bogaczem być przestał. Nikt tych jego jenów nie chciał a i on się wkurza, bo od czasu prosperity wołamy na niego Jen a przydomek do dzisiaj przypomina mu o chwilach świetności. 

Czytając wypowiedzi Redaktora Wosia myślę o tej historii z dzieciństwa i zastanawiam się, czy kiedy już posiadający monopol na emisję pieniądza suwerenny rząd wydrukuje nam tych pieniędzy nieprzebrane ilości, co da się za nie nabyć, czy będą warte tyle, co  Krugerrand lub choćby arabskie rzadkości, czy może tyle, co woreczek jenów. Bo warto pamiętać, że wartość jednej kolekcji ocenia się w odniesieniu do innych a kolekcje można zmieniać, nie muszą składać się wyłącznie z monet. 

Kiedy już zatem zamienimy wszystkie lasy na banknoty może okazać się, że zapałka w pudełku jest cenniejsza niż wypchany portfel. 

Print Friendly, PDF & Email